Playlista

czwartek, 12 lutego 2015

It is not war of hormone

Nowe opowiadanie *oklaski dla samej siebie*~~ Nawet nie wiecie, jak się namęczyłam xD Ale jestem z siebie dumna ^-^ Oczywiście, po przeczytaniu stwierdziłam, że nie potrafię budować napięcia, muszę jeszcze nad tym dużo popracować...
Enjoy! :D

Tytuł: "It is not war of hormone"
Paring: JiKook
Gatunek: angst, psycho, smut
Autor: Anem
Uwaga! Powtórzenia są celowe

             


    Nie mogę znieść twojego widoku. Kiedy zobaczę cię przypadkiem w internecie albo podczas wycieczki autokar przejedzie obok twoich podobizn, od razu robi mi się słabo, skulam się w sobie, a moje oczy rozszerzają się do granic możliwości. Ja nie chcę, nie potrafię, zginę, kiedy tylko cię dotknę. Gdy w końcu zawiozą mnie siłą do tych terenów, będę miał cię na co dzień. Będę musiał patrzeć na ciebie każdego dnia, słuchać twoich pustych, straszliwych odgłosów, niosących zgubę innym. Będę ubrany w twoje barwy. Będę niósł innym śmierć, tak jak ty. Będę w tobie...




...ty mój czołgu.
~*~*~*

    Stałem w sztywnym, szarym szeregu, wygięty w strunę, z dwoma palcami przy czole. Generał się do nas darł, ale nic nie mogłem zrozumieć.
Dlaczego tu jestem? Co ja tu robię?
    Nagle przede mną znalazła się rozgniewana twarz generała.
- Co powiedziałem!? - Ryknął.
- Yyy... - No skąd mam wiedzieć, co ten staruch mówi, jak chyba przebił swoim wrzaskiem moje bębenki...?
- Karne pięćdziesiąt pompek!! Teraz! - Jak zwykle to samo... Ale wolałbym cały dzień robić te pieprzone pompki niż chodzić tam i cię widzieć... Twój wizerunek... Jesteś bardziej szanowany od tego starucha, który nade mną stoi i krzyczy jak obłąkany. Kiedy tylko coś ci się stanie, wszyscy wpadają w panikę. Ale to jeszcze nic... Raz straciliśmy nad tobą kontrolę... Jechałeś oszalały przed siebie, prosto w niewinnych ludzi... Zmiażdżyłeś bezlitośnie naszych żołnierzy... I nikt się nimi nie przejął. Wszyscy ratowali ciebie, sprawdzali twój stan, mimo że wyszedłeś z tego bez szwanku. A tamci ludzie... Zostali pozostawieni na łaskę losu. Nikt im nie pomógł.
Przecież mamy tylu ludzi... Braki zostaną zapełnione.
    Kiedy wykonałem zadanie, a generał przestał się na mnie wyżywać, ruszyliśmy do sali ćwiczeń. Każdy zajął swoje stanowisko, ja oczywiście przy karabinach. Byle jak najdalej od ciebie... Żeby nie stracić nad sobą kontroli, muszę być daleko. Twój twardy, niezniszczalny pancerz... Tak inny niż kruche i delikatne ciałko zwykłego człowieka.


Człowieka, który cię stworzył.
~*~*~*~*~*~*

    -Przygotujcie się dzisiaj porządnie, jutro jest wasz wielki dzień. - Wrzasnął generał.
O co mu chodzi? Lepiej niż teraz mieć już nie mogę...
Dalej od ciebie być już nie mogę...
    Nagle z szeregu wystąpił Taehyung, ten dzieciak z okropną żądzą mordu wypisaną na twarzy... Może jest ode mnie starszy tylko o dwa lata, ale wiem, że na froncie nie oszczędziłby nikogo. W odróżnieniu do mnie...
- Generale... Czy to znaczy, że... Już jutro wyruszamy? - Spytał z blaskiem w oczach.
- Tak jest. Wrócić do szeregu! - Krzyknął mężczyzna.
    Chłopak ze straszliwym uśmiechem na ustach wrócił do naszej grupy.
Czyli jutro...


Jutro się spotkamy.
~*~*~*

    Kuliłem się w krzakach, czekając na sygnał. Nie ten od ciebie.
Od generała.
Jeden wrzask, mający sprawić, że zginę.
    Chyba, że będę miał szczęście i się nie zjawisz. Może ci, którzy z nami walczą, dziś chcą cię oszczędzić... Byś jutro powrócił z podwójną siłą.
- Za trzydzieści sekund zaczynamy atak. Przygotować broń. - Rozległ się, o dziwo cichy pomruk. Czyli on potrafi nie wrzeszczeć...?
    Załadowałem karabin i kucnąłem, żeby móc szybciej wstać. Naprawdę muszę zginąć w ten sposób...? Z twoich rąk?
    Spojrzałem w bok na Taehyunga. Jego straszliwy uśmiech w ogóle mi nie pomagał. Dlaczego ja nie jestem taki pewny siebie i swojego zwycięstwa?




Przez ciebie.
- Atak!! - Ostanie słowo, które usłyszałem, zanim cię ujrzałem. Ukrywałeś się za lasem, który był naszą ostatnią zasłoną. Ale teraz już jej nie ma.
    Znowu się widzimy.
Jesteś odrażający i bezpośredni jak zawsze. Jedyne co chcesz zrobić, to nas zabić. To twój życiowy cel. Już pierwsza kula ląduje tuż obok, rozbijając naszą drużynę na dwie części. Pierwsza grupa to ja, druga to cała reszta. Chyba oczywiste, kogo będziesz wolał zniszczyć pierwszego, za kim powędruje kolejny ładunek.



Za mną.
    Wiesz, jak cię nienawidzę? Bardziej niż siebie i swój marny żywot w wiecznym strachu. Obawach. Przerażeniu. Niepewności. Przed tobą.
A teraz zwyczajnie zginę od twojej kuli.


Dlaczego świat jest taki bezbarwny? Dlaczego nie mogę nic usłyszeć? Dlaczego nic nie czuję? Dlaczego upadłem...? Dlaczego nie mogę wstać?
Już nie wstanę.


~*~*~*

    Obudziło mnie trzęsienie ziemi. Naprawdę... Wszystko wokół drżało.
    Minęło kilka chwil, zanim zorientowałem się, że jestem w jakimś ciemnym pomieszczeniu.
    Tylko, że to jedzie... Przemieszcza się.
I dotarło do mnie... Jestem w tobie.


    Z moich ust zaczął wydobywać się niekontrolowany wrzask, nic nie mogło mnie uciszyć. Wiłem się jak opętany, zraniłem się w głowę, z nosa leciała mi krew. Krztusiłem się samym sobą oraz przede wszystkim tobą. Kiedy to się skończy? Kiedy mnie wypuścisz...?
    Z oczu zaczęły kapać mi łzy, a pięści uderzały, gdzie popadnie. Myślałem tylko o jednym: muszę stąd wyjść. Za wszelką cenę.
Wypuść mnie...



    Nagle jakieś silne ręce chwyciły moje dłonie, uniosły całe moje wymęczone ciało i wtuliły w czyjś ciepły tors. Moje usta przestały krzyczeć, krew już tak nie ciekła, ale głowa niemiłosiernie bolała, dłonie piekły, oczy łzawiły.
    Popatrzyłem w spokojną twarz mojego wybawiciela. Był niewiele starszy ode mnie.
- Wszystko dobrze? - Zapytał aksamitnym głosem.
- Co się stało?
- Ech... Jak ci to wytłumaczyć? - Westchnął. - Kiedy cię zobaczyłem, pomyślałem, że musisz być ze mną w drużynie. Nie możesz użerać się z nimi, oni nie są dobrzy. Gdy się zranisz, oni cię zostawią. Nie zależy im na tobie. Liczą się tylko twoje możliwości. - Położył mnie na kocu i usiadł obok, otaczając mnie ramieniem. Wiedziałem, że mogę mu ufać.... Dzięki niemu zaznałem spokoju. Dlatego mocno się w niego wtuliłem.
- Czemu mnie tu zabrałeś? Co my tu robimy? - Odezwałem się słabym głosem.
- To mój dom. A od dzisiaj też i twój. - Zmierzwił mi włosy.
    Zatkało mnie.
- J-ja... Nie mogę tu mieszkać... - Szepnąłem. - Ja nie mogę... Nie mogę! Nie! - Cichy ton przerodził się w krzyk, mój napad zaczął się od początku. Na szczęście chłopak przyszedł mi z pomocą, uspokoił i położył na kocu.
-Cii... Tutaj nic ci nie grozi. Jestem z tobą. - Mruczał, kołysząc mnie lekko w ramionach jak małe dziecko. Przy nim naprawdę byłem drobny, jak niemowlę.
    Kiedy ochłonąłem, postanowiłem zadać mu pytanie, które od początku mnie trapiło.
- Skoro tak się o mnie troszczysz, to... Dlaczego pozwoliłeś, żeby do mnie strzelał? On chciał mnie zabić...
- Jaki on? Słuchaj... - Zaciął się.
- Jestem Jungkook. - Przedstawiłem się.
- No to słuchaj, Jungkook... To ja do ciebie strzeliłem.
    Moje ciało całe się spięło. Każdy mięsień skurczył się w obronnym odruchu. Wyskoczyłem z jego objęć i uciekłem na drugi koniec pomieszczenia, żeby być jak najdalej.
Najdalej od człowieka, który chciał mnie zabić. A teraz zgrywał wielkiego bohatera.
- Zostaw mnie! Nawet tu nie podchodź! - Krzyknąłem i ukryłem twarz w dłoniach. - Co ja ci zrobiłem, że pragniesz mojej śmierci? - Mruknąłem, bardziej sam do siebie.
- Nie mam zamiaru cię zabijać. Prędzej skrzywdzę sam siebie niż ciebie. - Rozległo się przy moim uchu. - Strzeliłem małą bombą, żeby oddzielić cię od grupy. A później takim specjalnym gazem, który cię uśpił. Inaczej bym cię nie wziął.
    Chciałem odskoczyć, uciec, czułem się okłamywany i nikomu niepotrzebny. Zamiast tego mocno się rozpłakałem, z bezradności. I z tego też powodu przytuliłem chłopaka.
Potrzebowałem bliskości.
- Jak ty się nazywasz? - Spytałem.
- Park Jimin, ale mów mi po prostu Jimin. - Szepnął.
- Jimin... Wypuśc mnie stąd. - Powiedziałem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Kookie, ja nie mogę... Jeśli stąd wyjdziesz, od razu zginiesz. Zastrzelą cię, prędzej czy później.
    Moje oczy się znów zaszkliły.
- Ukradłeś mnie. - Taka była prawda.
- Tak, jestem zły i kapryśny. Jeśli czegoś chcę, to to biorę. - Zaśmiał się. - Ale ukradzionych rzeczy się nie oddaje. Jesteś już mój. I nie możesz nic robić wbrew mojej woli. Teraz ja wyznaczam zasady.






Już nie ucieknę.
*~*~*~*~*

Bycie w tobie jest dziwne, ale jakby prostsze. Nie muszę się niczego obawiać, chyba że niecodziennych zachcianek Jimina...
Już się do tych dwóch rzeczy przyzwyczaiłem.
    Jimin często siedzi w sterówce i tobą kieruje. Każe mi wtedy siedzieć obok i się przyglądać. A ja nie potrafię się skupić na tym, co robi. Wodzę wzrokiem po jego jasnobrązowych włosach, ciemnych oczach, kształtnych ustach, linii szczęki... I on to zauważa...
   Dzisiaj też tak było.
- Kookie, mam coś na twarzy, że tak się przyglądasz?- Spytał ze śmiechem.
- N-niee... - Wyjąkałem speszony i przeniosłem wzrok na mapkę okolicy, która wyświetlała się przy nadajniku. Długo nie wytrzymałem i mój wzrok znowu powędrował w stronę chłopaka. Jego mina wyrażała pełne skupienie i determinację. Nagle nieświadomie wysunął język i przejechał nim po wargach, zatrzymując go na chwilę pod nosem. Ciekawe, jak by to było, gdyby sunął nim z taką pasją po moich ustach...
    Jimin schował język i na mnie spojrzał.
- Co ty się taki czerwony zrobiłeś?- Zapytał.
- Strasznie tu gorąco... - Odpowiedziałem, mocniej obejmując nogi i zasłaniając policzki kolanami.
Co się ze mną dzieje?
- Podejdź tu. - Posłusznie wykonałem polecenie, stając tuż przy nim. Dziwnie tak patrzeć na niego z góry... - Ściągnij bluzkę.
- C-co?
- Gorąco ci.
- Ale... Obejdzie się bez tego, naprawdę. Wytrzymam. - Słabo się uśmiechnąłem.
-Ściągaj bluzkę. - Powtórzył.
Westchnąłem i zdjąłem ubranie przez głowę. I wtedy spostrzegłem, że on też swojej nie ma.
- Czemu się rozebrałeś?
- Gorąco mi. - Mruknął. - A co? Nie pasuje ci coś?
- Nie, nie... - Głośno przełknąłem ślinę.
- To siadaj.
   Usiadłem i znów patrzyłem, co robi. Jego mięśnie spinały się za każdym razem, kiedy manewrował kierownicą, po jego brzuchu spływały kropelki potu, a jego sutki były takie twarde...
- Nie pożeraj mnie tak wzrokiem. Wiesz, jakie to krępujące? - Odezwał się nagle, a ja spaliłem buraka i nie miałem jak się zasłonić.
-Ppprzepraszam... - Wymamrotałem, spuszczając wzrok.
-Tak ci się podoba moje ciało? - Zapytał, unosząc brwi.
- Emm... - Kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wstań. - Rzekł, parkując gdzieś w zaroślach.
Zrobiłem, co prosił.
- Podejdź tu. - Rzucił, wyciągając w moją stronę ramiona. - Usiądź mi na kolanach.
- Ty tak na poważnie? - Spytałem, chwilę się wahając.
- Siadasz na mnie czy nie? Możesz odejść. - Zaproponował, pewny swojego zwycięstwa.


Odszedłem

*~*~*
- Kookie, wiesz, że mi nie uciekniesz? - Jimin objął mnie od tyłu.
- Chciałbym uciec.
Chłopak obrócił mnie, bym stał do niego przodem.
- Aż tak ci ze mną źle? - Zapytał, trzymając mnie w objęciach odrobinę za blisko.
- Nnie... Dobrze mi z tobą.
- Dlaczego ode mnie uciekasz?
- Bo cię kocham. - Wyszeptałem.
    Jimin patrzył na mnie przez jakąś minutę, a ja oczekiwałem w napięciu. Po co ja to mówiłem? Teraz pewnie mnie wywali, a ja po prostu umrę. I nikt nie będzie płakał.
    Zamrugał. W końcu jakiś ruch. I nagle przybliżył się jeszcze bardziej i mnie pocałował.
    Zastygłem, jednak po chwili się odsunąłem.
- Bawisz się moimi uczuciami, tak?
- Nie, Kookie. Ty wiesz, że cię kocham. Od pierwszego wejrzenia. - Powiedział i znów posmakował moich ust. Językiem pieścił moje wargi, a ja cicho jęknąłem, nie mogąc się powstrzymać. I wtedy wtargnął do mojego wnętrza, zaczął badać jego każdy milimetr.
   Od samych pocałunków stwardniał mi członek i spodnie zaczęły mnie niemiłosiernie uciskać. Nasze spocone brzuchy namiętnie się pocierały. Kiedy zabrakło mi tlenu, odsunąłem się od chłopaka. Jimin popatrzył na mnie zamglonym wzrokiem i ściągnął mi spodnie. Później znów przyssał się do moich ust. Nasze języki pocierały się o siebie, tworząc skomplikowany taniec. Nagle brązowowłosy powędrował ręką do moich bokserek i zaczął dotykać przez materiał mojego nabrzmiałego członka. Cicho jęczałem mu w usta, prosząc o więcej.
- Rozbierz mnie. - Odezwał się zachrypniętym, cholernie seksownym głosem.
   Nie zwlekałem, szybko pozbawiłem go reszty ubrań i wtedy rzucił mnie na koc. Zdjął mi bokserki i skierował palec do mojego wejścia. Po chwili poczułem go w sobie i nie potrafiłem powstrzymać krzyku. Jimin rozciągał mnie, dołączając drugi i trzeci palec, by w końcu we mnie wejść. Okropny ból przeszył całe moje ciało. Popatrzyłem bezradnie na chłopaka.
- Zaraz przestanie boleć. - Pocałował mnie w głowę i mocno przytulił.
    Miał rację, kiedy przyzwyczaiłem się do jego obecności, moje mięsnie się rozluźniły, poczułem przyjemność oraz niedosyt. I wtedy zaczął się we mnie poruszać, najpierw powoli i delikatnie, a później przyspieszył tempo, jego ruchy stały się dzikie i brutalne. Nasze jęki wypełniały całe twoje ponure i ciemne wnętrze.
    Kiedy doszedłem na jego brzuch, a ciepła sperma wypełniła moje wnętrze, opadliśmy na koc, krzycząc przeciągle nasze imiona.
- Kookie, tak cię kocham. Zostań ze mną... Obiecaj, że mnie nie opuścisz, nie uciekniesz.
- Z-zostanę... - Po tych słowach cmoknął mnie w usta.
    I w tym momencie coś poczułem. Nie coś duchowego, choć zdawać się mogło. Lekkie wibracje ogarnęły całe pomieszczenie.
    Jimin po chwili zorientował się, o co chodzi, ale było już za późno. Pocisk z głośnym wybuchem rozniósł cały twój przód. Naszym oczom ukazała się twoja podobizna, trochę większa i ciemniejsza od ciebie. Celowała w nas, by wymierzyć ostateczny cios.
    Chłopak wiedział, że to już koniec, wyczytałem to z jego twarzy. Malowały się na niej strach, cierpienie, ale i wola walki. Niespodziewanie rzucił się na mnie i przycisnął do ściany.
- Przeżyjesz... - Wyszeptał.
    Chciałem coś powiedzieć, ale świat ogarnęła ciemność.
*~*~*

    Obudził mnie palący ból w ramieniu oraz niemiłosierne łupanie w głowie. Miałem zamiar odgarnąć włosy z twarzy, ale nie mogłem podnieść prawej ręki. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem tylko krew i sterczący kawałek mięsa.
Zabrałeś... Wyrwałeś mi rękę...
    Wstałem, lecz nogi nie dały rady utrzymać mojego ciężaru i od razu upadłem. Klęknąłem, podpierając się drugą ręką. Tą, która mi została. Jednak byłeś łaskawy, oszczędzając mi choć  jedną.
    Krzyczałem, dając chwilowe ukojenie bólowi, który stopniowo ogarniał całe moje ciało. Kiedy stał się nie do wytrzymania, żołądek postanowił się zbuntować, zwracając całą swoją zawartość. Będąc na skraju wycieńczenia, położyłem się na plecach i ciężko oddychałem.
    I wtedy to ujrzałem. Małą stopę wystającą ze stert popiołów.
- Jimin!! - Wrzasnąłem ile sił w płucach i, odnajdując w sobie nowe pokłady energii, podczołgałem się do niego.
    Głośno dysząc i szlochając, odkopywałem jego ciało. Już niewiele z niego zostało. Kiedy skończyłem, padłem na ziemię, prawie bez życia. Chciałem usnąć, ale myśli nie dawały mi spokoju.
    Przekonałem się, że jednak nie jesteś niezniszczalny. Dla takich jak ty jesteś niczym, dwie kule i problem z głowy. Twój upór mnie przeraża. Naprawdę robisz wszystko, by zabić moje ciało. Duszę już dawno zniszczyłeś, a przed chwilą jej pozostałości całkowicie mnie opuściły. I tak zadziwia mnie moje szczęście głupiego. Tyle prób, wszystkie zakończone niepowodzeniem. Gdyby nie to, skończyłbym żywot w wieku trzech lat. Jednak los chciał inaczej. Kiedy zesłał mi Jimina, myślałem, że w końcu się nade mną zlitował. Ale to była tylko przykrywka. I zamiast mnie uśmierciłeś jego... Myślę, że to przypadek. Miałeś na celu moją osobę, lecz na twojej drodze stanęła przeszkoda. Nie pokonałeś jej.


Zniszczyłeś ją doszczętnie, ale jej nie pokonałeś.
Bo ja żyję, a on nie...
Zabrałeś mi ostatnią ukochaną osobę, jaka mi została.
*~*~*

    Nawet nie sądziłem, że pole bitwy jest takie piękne. Rośnie tu krótka, nieco wypalona trawa, gdzieniegdzie pojawiają się drzewa, a wszystko spowija gęsta mgła. I nigdzie nie widać znaku życia, tym bardziej walki.
    Kiedy się tak wolno idzie, pogrążonym w myślach i bólu, można bez problemu wyczuć obecność duchów poległych tu żołnierzy. Liżą oni moje nagie, brudne od dymu i krwi ciało swoimi zimnymi, nieznającymi litości palcami.
    Ledwo szedłem. To cud, że jeszcze się nie wykrwawiłem. Lepka ciecz nie przestawała sączyć się z mojego urwanego ramienia. Nawet nie dokuczało mi zimno.
Może już nie żyję?
    Pewnie tak bym myślał, ale kątem oka zauważyłem idącą postać. Skierowałem się w jej stronę.
    Okazało się, że to żołnierz. Miał na sobie mundur w kolorze khaki, w ręku trzymał karabin. Zdziwiłem się, że był sam. Miałem nadzieję, że nie czaisz się gdzieś w krzakach, czekając, aż znajdę się w linii wystrzału...
    Kiedy człowiek mnie zobaczył, przystanął z niedowierzaniem. Ja się nie zatrzymywałem, dalej wytrwale kroczyłem w jego kierunku. Chyba się mnie przestraszył, bo gdy dzieliły nas metry, załadował broń.
- Proszę pana, chciałbym wrócić do Jimina... Pomoże mi pan? - Wybełkotałem, krztusząc się krwią i patrząc mu prosto w oczy.
    Nie odpowiedział, pewnie nawet mnie nie zrozumiał. Po prostu podniósł pistolet i nacisnął spust.


Żadnego cholernego szczęścia, zero wybawicieli, cudów, niespodziewanych zwrotów akcji czy poświęceń. Padłem na ziemię bez życia. Pod koniec pomyślałem jeszcze o Taehyungu i jego wiecznym uśmiechu. Wreszcie zrozumiałem tą żądzę śmierci. Sam jej pragnąłem. Przez całe życie. Dlatego moje kąciki ust lekko się uniosły, zanim odszedłem.


- Wie pan, że jest pan drugą osobą w moim życiu, która dała mi szczęście? Do tej pierwszej mnie pan zaprowadził.

                

                 

                


Aishh, takie to dziwne xDD
Btw, nie wiem kiedy następny post, bo mam niedługo konkurs i na razie muszę się uczyć~

7 komentarzy:

  1. Masz wspaniały styl pisania. Tylko pogratulować pomysłów, bo również są wspaniałe. Końcówka aż chwyciła mnie za serce. Życzę ci dalszych sukcesów, FIGHTING ! 😘💛 :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, to jest takie... aż brak mi słów. Zapomniałam języka z buzi. To jest świetn! Pierwszy raz spotkałam się z opowiadaniem z takim motywem. Zapanował tu idealny klimat - wcale nie jest to dziwne c: Naprawdę nie wiem co napisać więcej bo tego co teraz czuję nie da się opisać. Jeden wielki ukłon przed tobą. Powodzenia w dalszym pisaniu i konkursie! Dasz radę! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, to jest takie... aż brak mi słów. Zapomniałam języka z buzi. To jest świetn! Pierwszy raz spotkałam się z opowiadaniem z takim motywem. Zapanował tu idealny klimat - wcale nie jest to dziwne c: Naprawdę nie wiem co napisać więcej bo tego co teraz czuję nie da się opisać. Jeden wielki ukłon przed tobą. Powodzenia w dalszym pisaniu i konkursie! Dasz radę! ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie spodziewałam się. Głową pełna pomysłów! Bardzo mocne i dobre. Wielkie łał!

    OdpowiedzUsuń
  5. No ej.. przez ciebie mam łzy w oczach....

    OdpowiedzUsuń
  6. Powaliło mnie i nie daje się pozbierać. Nie, po prostu nie, krzyczy że mam leżeć i przeżywać, co właśnie robię. Łzy lecą mi kroplami... nie! Strumieniami, a głowa nie dowierza, że można stworzyć coś takiego, zastanawia się dlaczego? Dlaczego? Sama nie wie co to "Dlaczego?" się tyczy. Wyobraźnia pod głośnymi krzykami czegoś co krzyczeć nie może wciąż powraca do opisanych scen i nie wierzy i zapewne długo nie uwierzy, bo takie shoty czyta bardzo rzadko, bo bardzo rzadko zdarzają się takie by w połowie czytania oczy same płakały jakby wiedząc, co dalej i chcąc uchronić się przed własnymi łzami.
    Leżę i wpatruję się w ekran komputera gdzie jedna część mnie próbuje sklecić sensowne zdanie a druga, ta bardziej wrażliwa i przeżywająca wszystko dalej przetwarza sceny z dzieła i zastanawia się dlaczego tej pierwszej udzielił sie styl pisania....?
    Nie wiem co powiedzieć, nie wiem nawet jak to skomentować. Zabrakło mi słów jakby specjalnie ktoś założył na mój język i mózg blokadę....
    Dalej wpatruję się w ekran, czytam jeszcze raz końcówkę, wycieram oczy i obserwuje jak kilka zdań wyciąga swoje łapy i łapie mnie za serce, ściska je i szepcze jakieś dziwne słowa.
    Nie. Uspokój się!
    I jedna i druga część mnie nie może się pogodzić z klimatem .... ze wszystkim. Ani jedna ani druga nie shippuje JiKooka co wprawia mnie jeszcze większe zdziwienie, że tak zareagowałam.
    To mnie na prawdę powaliło i dalej nie pozwala się podnieść.
    To bardzo rzadko mi się przytrafia.
    Ukłon w Twoją stronę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow.
    Masz wielki talent do pisania!
    Opowiadanie powaliło mnie. Znalazłam się niżej niż podłoga. Szacunek dla Ciebie. Jedne z lepszych jakie kiedykolwiek czytałam.
    Nie trać weny! :)

    http://k-popowe-historie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń