Playlista

czwartek, 23 kwietnia 2015

Heterogeneous World ~part 1

Na początek kilka słów ode mnie.
Przede wszystkim przepraszam za długą nieobecność... Dopadła mnie choroba zwana leniem xD
Po drugie nawiązałam współpracę z dwoma blogami. Bardzo zachęcam do ich odwiedzenia, obrazki z linkami znajdują się po prawej stronie :3
Co do opowiadania~ Zaczynam serię, nie mam pojęcia ile to będzie rozdziałów, ale mam nadzieję, że wytrwacie ze mną do końca ;D Będzie to 2Min, bo bardzo mi pasują ;3
Dedyk dla ShizukaAmaya ^^
Enjoy! <3


~akcja rozgrywa się za trzy miliony lat~


                                  



    Warkot maszyny zakłóca ciszę. Jest nieustający, przenika duszę na wskroś i wypomina wszystkie popełnione grzechy. Nie mogę już wytrzymać, ból spowodowany tym cholernym hałasem rozsadza mi czaszkę. Ale i tak muszę go podtrzymywać, silnik nie może przestać pracować. Inaczej nastanie koniec świata, przynajmniej oni tak mówią.
    Jest mi okropnie ciężko, pot wylewa się ze mnie strumieniami, rozgrzane ciało paruje, mokre włosy wchodzą w oczy, a płuca domagają się więcej tlenu. Ale nie jest dane mi go dostać.
    Od zawsze wpajali mi, że jestem nikim. Zwykły szary robotnik, który stanowi maleńką cząstkę ogromnej całości i nie ma prawa się niczym wyróżniać. I tak nie miałbym czym.
    Odkąd tu trafiłem, jestem im posłuszny. Bo dlaczego ma być inaczej? Nie widzę w tym sensu. Owszem, zdarzali się tacy, którym naprawdę nie odpowiadała nasza sytuacja i postanowili coś z tym zrobić. Ale prędzej czy później kończyli na dnie i świat zwyczajnie o nich zapominał. Nie rozumiem, po co to było. Ich szanse powodzenia, odkąd pomyśleli o przeciwstawieniu się im, były zerowe, doskonale o tym wiedzieli. Więc po co ta cała afera i zgrywanie bohatera?
Bohaterowie i tak kiedyś lądują na końcach. A ci nasi wyjątkowo szybko.
    Władze mimo wszystko są łaskawe i nie da się im zarzucić, że całkowicie stracili serce. Gdy już widzą, że nie wytrzymujemy, dają nam wynagrodzenie. Znaczy tylko ci posłuszni dostają. Kolejny argument, by się nie wychylać. A że ja jestem grzeczny, to także mi przysługuje nagroda.
    Kiedy skończyłem siedem lat i mnie tutaj zabrali, moim jedynym życiowym celem stało się wynagrodzenie. Dla niczego innego tutaj nie pracuję. Tylko raz go nie dostałem, ponieważ zżerała mnie gorączka i nie miałem siły pracować. A oni zobaczyli, że leżę zamiast stać w wielkim tłumie spoconych ciał i wpadli we wściekłość. Kazali przełożonemu postawić mnie na nogi i zmusić do pracy. Ledwo trzymałem się na nogach, lecz ostatkiem sił wykonywałem zlecone zadania. Co chwilę dopadały mnie silne torsje, ale dalej zawzięcie przenosiłem ciężkie bloki z jakiegoś tworzywa. I mimo że wszystko wykonałem jak należy, chociaż choroba wypalała mnie od wewnątrz, a ja nadal pracowałem, nie otrzymałem wynagrodzenia. I dopiero wtedy spostrzegłem, jak tego potrzebuję. Jednej żółtej kupki pyłu. Przecież to nic wielkiego, mała łyżeczka magicznego proszku. Ale jakże uzależniającego.
    Gdy ominęli mnie przy rozdawaniu tego lekarstwa, poczułem w sobie ogromną pustkę. Powoli ogarniało mnie szaleństwo z powodu hałasu i bólu, a ja nie mogłem na to nic poradzić. Później próbowałem nawet ukraść komuś choćby ziarenko, lecz wszyscy już dokładnie pochłonęli zawartość fiolek, dokładnie wyskrobując z nich najmniejsze okruszki.
I zostałem nic nieznaczącym czymś wśród ludzi, którzy w ciągu tych paru sekund rzekomo odzyskali swoją wartość.


~*~*~


    Spałem głęboko na pryczy, gdy ktoś wyrwał mnie z głębokiego otępienia, jaki dawał mi sen. Szybko zerwałem się z miejsca, udając się do wielkiej, wspólnej łazienki. Przemyłem twarz oraz zęby i ruszyłem na zbiórkę. Przyszła moja zmiana.
Dzisiaj tylko pięć godzin.
    Gdy ustawiłem się w szeregu, wszystkich jeszcze nie było. Przełożony czekał jakieś dwie minuty na resztę, po czym zaczął opowiadać o dzisiejszej robocie. Z zainteresowaniem słuchałem, co muszę wykonywać przez następne godziny mojego życia, by po całej tej męczarni poczuć wolność. Kiedy mówił o rozładowywaniu bloków, do grupy dołączyło dwoje młodych mężczyzn. Donghae i Eunhyuk. Ich nie da się nie znać.
    Cali czerwoni, ukradkiem schowali się w tłumie, lecz przełożony ich zauważył. Kiedy skończył mówić i kazał nam się rozejść, w ostatniej chwili zatrzymał spóźnioną dwójkę. Gdy się oddalałem, usłyszałem jeszcze krzyki człowieka, uderzenia bicza o nagą skórę oraz jęki cierpienia młodych, dźwięcznych głosów. Lecz nie zatrzymałem się, by im pomóc. Nawet im nie współczułem.
Tutaj szybko zapomniałem, co to za uczucie.


*~*~*


    Padam z nóg, kiedy nagle rzucają przede mnie woreczek. Od razu domyślam się, co za skarb w sobie kryje, więc łapczywie rzucam się na podarek, jakby zaraz ktoś miał mi go zabrać. Rozrywam cienki materiał i wyjmuję maleńką fiolkę z żółtym proszkiem. Bez zastanowienia wdycham chemiczną słodycz i nagle cały obraz się zamazuje.


    Po chwili stoję już przed ogromnym, szarym zamkiem, ubrany w ciemne, powiewające szaty. Lekki wiatr przyjemnie muska moją twarz, a ja podchodzę na skraj zbocza, by popatrzeć na krwisty zachód słońca, odbijający się w spokojnej tafli jeziora. Napawam się tym widokiem, aż słońce całkiem nie schowa się za horyzontem, a nieba nie przesłonią ciemne chmury. Wtedy udaję się do zamku, aby otwierając ciężkie, kamienne drzwi, ukryć się w jego czeluściach przed zimnem. Gdy wrota się za mną zatrzaskują, wszystkie świece momentalnie rozbłyskują białym światłem. Kieruję się prosto korytarzem, wyściełanym ciemnoczerwonym dywanem. Mijam przysłonięte mgłą portrety zmarłych władców, lecz nie rozpoznaję twarzy żadnego z nich. W końcu docieram do średniej wielkości sali, wyłożonej jak wszystko w tym zamku szarym kamieniem. Powoli zbliżam się do kominka, w którym wesoło tańczą pomarańczowe płomyki. Wpatruję się w nie w oczekiwaniu...
    Nareszcie się zjawia. Słyszę cichy szelest, oznajmiający, że przyszła. Czuję, jak niewielki cień porusza się w moją stronę i jak tuż przede mną przystaje drobna postać. Dalej przyglądam się płonącym drwom, a ona nie spuszcza ze mnie swojego przenikliwego wzroku. Gdy robi krok w przód, przenoszę uwagę na nią. Jest piękna, niedostępna, a tak niebezpiecznie pociągająca... Jej długie, kruczoczarne włosy gładko spadają na nagie, jasne ramiona. Kuszące ciało przesłania ciągnąca się po ziemi, fioletowa suknia. A jej oczy... To właśnie tu kryje się jej cała osobowość. Wydaje się być bystra i przenikliwa. Trochę mnie to przeraża... Lecz coraz bardziej się do siebie zbliżamy. Gdy nasze usta dzielą milimetry, czar pryska. Brutalnie powracam do rzeczywistości.


    Moja codzienna wizja, sen, który oddala mnie od okropnego hałasu i ciężkiej pracy, pierwsza w życiu kobieta, którą widzę, i którą kocham.
    To złudzenie, choć zawsze takie samo, wystarcza, by ukoić cierpienia.


*~*~*


- Minho! Chodź tu na chwilę. - Krzyknął przełożony.
    Posłusznie do niego podszedłem.
- Tak?
- Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie. - Westchnął. - Dostaliśmy wczoraj nowego człowieka.
    Zdziwiłem się. Zawsze myślałem, że jest nas już tak dużo, że nie potrzebujemy nowych ludzi. A tu taka niespodzianka...
- Co w związku z tym?
- Chcielibyśmy, żebyś się nim zajął przez kilka dni, zanim się nie przyzwyczai. Pokażesz mu co i jak.
- D-dobrze... - Niesamowicie mnie tym zaskoczył, nie powiem. Ciekawe, dlaczego akurat ja... - Kiedy do nas dołączy?
- Jutro od popołudniowej zmiany.
- Okej, obiecuję, że dobrze się nim zajmę.
- Tylko wiesz... On jest z góry. Z tamtego świata...
- Naprawdę? - Moje zdumienie nie miało granic. Poznam człowieka, który pochodzi Stamtąd...
- Dlatego może być trochę niezrównoważony... Proszę, nie słuchaj, co on mówi. To zwykłe brednie.
- Dobrze... - Przejęty nowym, niezbyt zwracałem uwagę na jego słowa.
- Możesz wracać do pracy. - Jednym zdaniem przełożony przerwał moje rozmyślania.


~*~*~


    Ognisty zachód słońca nad jeziorem, czarne chmury, wejście do zamku, zapalenie się świateł, wędrówka korytarzem, tajemnicza sala, tańczące ogniki, ona. Dzisiejsza wizja wydawała mi się mniej realistyczna niż zawsze. Może dlatego, że mój umysł zajmowała też inna osoba... Tak to myślałem tylko o moim świecie w wizji, jaką dawał mi proszek. Żyłem dla niej.


Za godzinę go poznam.
*~*~*


    Przede mną stał niski blondyn. Miał spuszczoną głowę, zaciśnięte wargi, a grzywką próbował zakryć śliwkę pod okiem. I jeszcze ani razu się do mnie nie odezwał, chociaż zadawałem mu wiele pytań. No dobra, można się wstydzić wieku, ale imię mógłby mi łaskawie powiedzieć...
    W końcu zrezygnowałem z prób pytania go o cokolwiek i zwyczajnie do niego mówiłem. Opowiadałem mu o życiu tutaj i o pracy. Nawet nie miałem pewności, czy mnie słuchał... U niego nic nie było oczywiste.
- Popatrz, do tego kotła wrzuca się bloki z granitem, a tutaj węgiel. I uważaj na głowę, czasem spadają z góry jakieś skały, a chyba nie chciałbyś dostać. - Ciepło się uśmiechnąłem, a on nawet na mnie nie spojrzał.
    Wtem usłyszałem ciche echo:
- Uważaj. - Szepnęło, a ja się rozejrzałem.
    Nie wiedziałem, o co chodzi, ale nagle zobaczyłem kamienny pocisk, lecący wprost na głowę stojącego obok, niczego nieświadomego chłopaka. Bez namysłu chwyciłem go za rękę i brutalnie pociągnąłem w moją stronę. Zdezorientowany upadł na moją pierś, jednak nie udało mu się ominąć pocisku, który rozbił się tuż u naszych stóp. Po chwili poczułem w nozdrzach metaliczny zapach krwi. Ująłem delikatną twarz wtulonego we mnie chłopaka w dłonie i ujrzałem głębokie rozcięcie w czole.
- J-jesteś ranny... - Wyszeptałem. - Boli cię?
    Patrzył na mnie dobrą minutę, po czym strasznie się rozpłakał. Grube łzy spływały mu po policzkach, z ust wydobywał się szloch, a krew spływająca z czoła, mieszała się ze łzami oraz szkarłatnie barwiła jego jasne włosy. A ja tak stałem, jak skończony idiota, trzymając jego twarz i nie wiedziałem, co począć. W końcu znów go przytuliłem i głaskałem po miękkich włosach.
- Chodź, pójdziemy do łazienki, to przemyję ci ranę. - Powiedziałem.
    Nie wiem, czy mnie nie usłyszał, ale nie odpowiedział. Porządnie się zaniepokoiłem i pociągnąłem go za sobą w stronę umywalek.
    Pierwszy raz czułem taki... Ucisk w żołądku. Czyżbym dzięki temu dzieciakowi przypomniał sobie, co to współczucie?


*~*~*


    Namoczyłem ścierkę i przyłożyłem ją do zakrwawionego czoła chłopaka. Kiedy poczuł chłód wody, gwałtownie się odsunął i wreszcie podniósł na mnie przerażony wzrok. Rozbiegane, maleńkie źrenice błądziły po mojej twarzy, jakby widział mnie po raz pierwszy. Ciężko oddychał przez rozchylone usta, robiąc krok w tył.
- Nic ci nie zrobię... Chcę tylko przemyć ranę. - Powiedziałem niepewnie, nieznacznie zbliżając się do niego.
    I wtedy stało się coś dziwnego. Z jego oczu wypłynęły łzy, a dłonie podniósł na wysokość uszu i zaczął coś z nimi majstrować. Po chwili wyjął z nich dwa czarne plastiki.
- Przepraszam... - Mruknął gardłowo.
- Z-za co? - Tak mnie zaskoczył, że nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Za to, że tu jestem. Nigdy nie miało mnie tu być. Tata obiecał. Mówił, że tu nie trafię. Przysięgał, że mnie ochroni... Zabili go i mnie tu zaciągnęli. - Ostatnie zdanie wycedził przez zęby.
- Emm... O czym ty właściwie mówisz? Z księżyca spadłeś?
- Jestem Stamtąd.
- No tak... - Przejechałem ręką po twarzy. - Opowiedz mi o wszystkim, a ja ci w końcu zdezynfekuję tą ranę.
- Żyłem w ciągłym ukryciu. Tata mnie chował. - Opowiadał z żalem, kiedy robiłem mu okład. - Nie chciał, żebym tu był. Mówił, że jestem chory i moje uszy nie wytrzymają hałasu. Wtedy, w krzakach... Jaskinia była przed nami. Znaleźli nas. Pojmali... Zabili... Ukradli. Koniec blisko. - Mamrotał, a jego oddech coraz bardziej przyspieszał. Myślałem, że popadł w szaleństwo.
- Cii... - Położyłem mu dłonie na barkach. - Nic z tego nie rozumiem... Po kolei.
- No więc... Jestem Taemin. - Szepnął, gdy jego oddech się uspokoił. - A ty?
- Minho.
- I nie pamiętam dokładnie, ile mam lat... Raczej dwadzieścia. - Bardzo mnie zaskoczył. Wygląda na jakieś szesnaście... - A ty?
- Dwadzieścia trzy.
- Pochodzę Stamtąd. To chyba wiesz...
- Wiem.
- Ty też?
- Nie mam pojęcia.
- Naprawdę? Mam nadzieję, że też jesteś z góry. Chociaż masz trochę inne włosy... Możesz być mieszany.
- Yyy... A jak tam jest?
- Na górze? Jest... Pięknie. Chociaż nie... Tego nie da się opisać. Cisza jest cicha. Powietrze czyste i przejrzyste. Nieskazitelne. Prawdziwe. - Westchnął. - Słońce przyjemnie ogrzewa skórę. Wiatr łagodnie pieści twarz. Ziemia jest miękka i przyjazna. Z nieba nie spadają skały i nie chcą cię zabić. Nikt ich na ciebie nie zrzuca. Zwierzęta i rośliny żyją w zgodzie z człowiekiem. Człowiek żyje w zgodzie z drugim człowiekiem. Tata żyje i cię chroni. Ale ludzie z dołu przychodzą i go zabijają, bo chcą zniszczyć życie na górze...
- Słucham?! Oni... Znaczy my chcemy zniszczyć wasze życie?!
   Taemin pokiwał głową.
- Przychodzą siwi, pomarszczeni starce z czymś ostrym i nas uderzają w głowę. A później budzimy się nadzy i bolący nie wiadomo gdzie. A głosy mówią, że to dół. I że zostaniemy tam na zawsze...
   Oniemiały słuchałem, co mówi ten chłopak z góry.
- Jacy starce? Tutaj nie ma starszych ludzi!
    Wzruszył ramionami.
- Mówię, co widziałem. - Odparł, bawiąc się plastikami wyjętymi z uszu.
- Co to jest?
- Zatyczki. Tata mi je dał tuż przed śmiercią... - Zadławił się łzami. - Ostatnia rzecz, która mi po nim została...
- Po co ci to?
- Mam chorobę uszu i od długotrwałego hałasu mogę ogłuchnąć. Dlatego tata tak nie chciał, bym tu przyszedł. Bał się, że stracę słuch. Martwił się o mnie... Przynajmniej tym mógł mi pomóc, kiedy stało się oczywiste, że nie ma ucieczki... Rzucił mi je, po czym wpakowali mu dwie kulki w tył głowy. Od razu je ubrałem i spostrzegłem, że dzięki nim wyłącza mi się słuch. Więc nie chciałem ich tu zdejmować. Tata ostrzegał mnie przed hałasem, który dla was stał się już ciszą. Przestrzegał mnie też przed ludźmi stąd. Że są zimni, martwi i nie obchodzą ich inni. - Popatrzył przenikliwie w moje oczy. - Ale ty jesteś inny.
- To znaczy?
- Martwisz się o mnie, nie pragniesz mojego końca... Masz uczucia.
- J-ja... Co ty wygadujesz!? Nie odzywasz się do mnie, próbujesz odizolować się od całego świata, a teraz nagle zdejmujesz te słuchawki i mówisz, że jestem inny! Co ty o mnie wiesz, idioto? - Puściły mi nerwy i wykrzyczałem, co ślina mi na język przyniosła.
    Blondyn popatrzył na mnie chwilę i zapytał, gdzie sypialnia.
Pokazałem palcem, a on odszedł.


*~*~*


- Minho! Jak tam nowy? - Z zamyślenia wyrwał mnie przełożony.
- Emm... Właśnie poszedł spać.
    Mężczyzna już otwierał usta w oburzeniu.
- On jest zmęczony... - Nie pozwoliłem mu dojść do słowa. - To dla niego nowe. Teraz robię pracę za niego, proszę się nie martwić. Swoją już skończyłem.
- No dobrze... - Odparł z wyraźną ulgą. - Rzeczywiście jesteś odpowiednią osobą. Na początku w ciebie wątpiłem, jednak oni mieli rację...
- Nie rozumiem...
- Myślałem, że nie wywiążesz się z obowiązku opieki nad nowym. Jednak okazuje się, że jest całkiem inaczej. - Poklepał mnie po ramieniu i sztucznie się uśmiechnął.
- Jeśli o to chodzi, będę odrabiał za niego zaległości. - Odparłem bez wyrazu.
- Ach... Tak... To... Będziemy wdzięczni. - Wymamrotał i pobiegł w kierunku pobocznego pieca, udając że coś go tam nagle zainteresowało.
    Z rezygnacją wróciłem do pracy. Co dzisiaj? Czyszczenie obudowy samego serca maszyny. To najlżejsza robota, jaką dostajemy, ale za to hałas dosłownie wypala uszy. Cóż, znajduję się właśnie u jego źródła...
    Przynajmniej ten warkot nie pozwala mi o niczym myśleć.


~*~*~*~*~*~


    Gdy szkarłatna ciecz otuliła moją szyję niczym szal, byłem dosłownie na skraju. Już dawno nie krwawiły mi uszy...
    Jednak pomoc nadeszła. Ulga przyszła natychmiastowo po zażyciu środka. Znów poczułem ten błogi spokój, gdy lekki wiatr zmierzwił mi włosy...


    Po nastaniu zmierzchu udałem się do zamku. Kiedy szedłem korytarzem, jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zawsze portrety władców były zamglone, więc nie mogłem przyjrzeć się ich twarzom. Dlaczego dzisiaj wszyscy spoglądali na mnie ciemnobrązowymi oczami Taemina...? Nawet dziewczyna patrzyła na mnie w ten sposób, jaki on patrzył na mnie po moim wybuchu.
Ze straconym zaufaniem i niedowierzaniem.


    Myślałem, że kiedyś zaznam słodyczy jej ust.


*~*~*~*~*


    W końcu nadeszła pora, by udać się na odpoczynek. Tej chwili obawiałem się najbardziej. Postanowiłem, że przeproszę Taemina za swoje zachowanie... Pozostaje tylko mieć nadzieję, że swoją paplaniną nie pogorszę sprawy. No i że chłopak mi wybaczy.
    Wychodząc z łaźni, ruszyłem w kierunku ogromnego, ciemnego pomieszczenia, będącego wspólną sypialnią. Odsunąłem szarą kotarę, robiącą za prowizoryczne drzwi i zatopiłem się w panującym półmroku. Wśród wielu pogrążonych w śnie ciał szybko odnalazłem swoja leżankę. Tuż za nią była ta Taemina. Leżał w pozycji embrionalnej, cały drżący i skulony. Mimo wszystko nie spał, widziałem jego uchylone powieki.
    Wspominałem, że od tych ciemności panujących w podziemiach, znacznie wyostrzył mi się wzrok? Potrafiłem dostrzec najmniejsze szczegóły na jego drobnej twarzyczce. To, że płakał, także nie umknęło mojej uwadze.
    Przykucnąłem przy łóżku, kładąc mu dłoń na policzku.
- Tęsknisz za nim? - Spytałem cichutko.
- Bardzo. - Odparł ledwo słyszalnym szeptem, nakrywając moją dłoń swoją .
    Poczułem, że moje palce robią się mokre od jego łez. Zrobiło mi się go okropnie żal.
- Przepraszam cię za to dzisiejsze zachowanie... - Westchnąłem. - Ja po prostu... Jestem okropnie nerwowy. I czasem trudno mi zapanować nad złością w banalnych sytuacjach...
- Już nic nie mów. - Podniósł na mnie zmęczony wzrok, jednocześnie unosząc wolną rękę i przykładając wskazujący palec do moich spierzchniętych warg. - On mi wszystko o was powiedział. To przez ten hałas. Twoje neurony bezustannie pracują. One już tego nie wytrzymują, są bardzo przeciążone.
- J-ja... Nie miałem racji. Wiesz o mnie o wiele więcej niż ja sam.
    Blondyn długo nic nie odpowiadał.
- To teraz ty poznaj mnie.
- Nic nie stoi na przeszkodzie. - Uśmiechnąłem się. - Dobranoc. - Ostatni raz przejechałem opuszkami po jego gładkiej skórze.
- Boję się tu spać...
- Załóż zatyczki. - Uciąłem rozmowę, kładąc się do łóżka.
- Jeśli będziesz coś ode mnie chciał, to mi je wyjmij.
- Dobrze. - Odpowiedziałem i opatuliłem się ciepłym kocem, powoli odpływając w krainę snu.


~*~*~*~


    Obudził mnie czyjś krzyk. Nie musiałem się podnosić, by wiedzieć, do kogo należy. Ale wstałem i podszedłem do legowiska Taemina.
    Gdy mnie zobaczył, usiadł, opierając się plecami o ścianę.
- Wszystko w porządku? - Spytałem, zaniepokojony.
- Boję się... - Wychlipiał, wyciągając plastiki z uszu.
    Usiadłem obok niego.
- Czego się boisz?
- Że oni znów przyjdą. I zabiją tym razem ciebie. Ostatnią osobę, która mi została... A mnie zagłodzą i będą próbowali wyciągnąć informacje, których ja nie mam. - Rozpłakał się na dobre.
- Tae... Nie zabiorą cię. Zostajesz tutaj.
- Boję się... - Wyszeptał tylko i wtulił się w moje ciało.
    Na początku bardzo się spiąłem od tej bliskości ciał. Nigdy nie miałem z nikim takiego kontaktu cielesnego. Nie wiedziałem, jak się zachować...
- Rozluźnij się. - Lekko się uśmiechnął, widząc moje zakłopotanie.
    Popatrzyłem na niego i bez słowa wstałem.
- Zostań ze mną. - Taemin w ostatniej chwili złapał mnie za nadgarstek.
- Dlaczego?
- Tata umarł.
    Westchnąłem i położyłem się obok chłopaka. Od razu przylgnął do mojej piersi, a ja otoczyłem go ramieniem.
    Gdy jego oddech zaczął się wyrównywać, dotarła do mnie cała oszałamiająca prawda. Że miał idealny dom oraz osobę, która go kocha, a te potwory stąd w jedną sekundę mu to wszystko zabrały. Zrozumiałem jego niecodzienne zachowanie oraz chęć odizolowania się od innych.


    Jak to się stało, że mi zaufał?
~*~*~*~*~


    Otworzyłem oczy, czując na sobie czyjś wzrok. Wiedziałem, że coś nie gra... Widząc pulsującą gniewem twarz przełożonego, poderwałem się na równe nogi.
- Panowie, proszę wstać. - Zwrócił się surowym tonem, bardziej w stronę drzemiącego jeszcze Taemina.
    Kiedy ujrzałem jego zaspane oblicze, przypomniałem sobie o wczorajszej nocy...
- Takie zachowania nie będą tu tolerowane, dobrze o tym wiesz. - Cedził patrząc prosto na mnie. - A teraz proszę za mną. - Odwrócił się i skierował swoje kroki wgłąb sali.
    Razem ze zdezorientowanym blondynem ruszyliśmy za mężczyzną. Rozmyślałem, dlaczego tak się zdenerwował, aż mnie olśniło. Tutaj nie wolno się do siebie zbliżać, szczególnie podczas odpoczynku... Postrzegają to jednoznacznie, a jakichkolwiek głębszych uczuć nie tolerują. I nie przyjmują do wiadomości żadnych wymówek...
    Zatrzymaliśmy się w jakimś ciemnym, mało uczęszczanym zakątku. Odwrócił się w naszą stronę, koszmarnie krzywiąc usta w coś na kształt uśmiechu.
W jego ręku ujrzałem bicz i nagle pojąłem, co nas czeka.


    Moim ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, a dłoń uczepiła się ramienia jeszcze niczego nie podejrzewającego chłopaka.




                      


                      


Uhh, i co myślicie? :3
Jeśli czegoś nie rozumiecie, to pytajcie, postaram się wytłumaczyć ^^
Anem.