Paring: TaoHun
Gatunek: AU, dramat, angst
Rating: PG-13
Autor: Anem Shin
Uwagi: Opowiadanie na podstawie mv Z.Tao - Crown [https://www.youtube.com/watch?v=pVLXXuOpt-s], polecam słuchać przy czytaniu.
†
Jestem cały mokry i potargany. Przez chwilę nie wiem, gdzie się znajduję, ale kolejna obmywająca mnie fala o wszystkim mi przypomina. A więc znowu tutaj...
Powoli wstaję, podnoszę leżącego obok buta, którego najwyraźniej zgubiłem i wkładam na stopę. Słaniając się na nogach, idę w kierunku zachodzącego słońca.
Ten moment... Kolejny początek? Może tym razem się uda? Może ocean przestanie już wyrzucać mnie na brzeg?
Twardy chodnik, odgłos uderzających jego powierzchnię zamszowych butów. Jestem już przy bramie. Pakuję się do windy i zasuwam kratę, która z łoskotem obija się o podłogę. Wciskam przycisk "góra" i pomieszczenie rusza. Nie grzeszy ono nowością, więc mocno trzeszczy. Ale tyle razy tędy jeździłem, że już przestałem zwracać na to uwagę.
Winda zatrzymuje się i wchodzę do przestronnego mieszkania. Ściany wykonane są z gołej cegły, a posadzka obłożona panelami. Na środku pokoju stoi cienki filar, obok, na zielonym futrzastym dywanie widać dwa skórzane fotele i niewielki stolik na kawę.
To wszystko... Pachnie domem.
Idę przez obszerny korytarz, kulejąc na prawą nogę. Z ociekających, brudnych spodni wyciągam zapisaną cyframi karteczkę, wsadzam ją do szkatułki, w której znajduje się kilkadziesiąt takich samych. Nie wierzę, tyle poszukiwań, a ty dalej mnie nie widzisz...?
W obłoconym ubraniu wchodzę pod prysznic. Gorące krople zmywają ze mnie żal i porzucona nadzieję. Twoja roześmiana twarz w słońcu, ta malująca się na niej rozkosz, gdy cię dotykałem, nasze wspólne czułości. Muszę zacząć od nowa, teraz już wiem.
Wyjmuję z szafy czarny, wyprasowany garnitur, jeden z wielu oraz pierwszą z brzegu parę eleganckich butów, wśród kilku takich samych. Gdy jestem gotowy, opuszczam mieszkanie i wsiadam do mojego odwiecznego samochodu. Światło latarni odbija się w czarnym lakierze, tak samo jak ostatnio. Jednak tym razem będzie inaczej, obiecuję ci.
Mijam drogie domy wieczornej Kalifornii, jeden za drugim. Znam tą drogę na pamięć. Zatrzymuję się przed śnieżnobiałą, kosztowna rezydencją, pukam do drzwi. Otwiera mi siwiejący Amerykanin w średnim wieku. W jego oczach nie widać zdziwienia, jakby się mnie spodziewał. Gestem zaprasza mnie do środka.
Zasiadamy na kanapie naprzeciwko siebie, w salonie urządzonym w starym stylu. Jest trochę podobny do mojego, ale znajduje się w nim więcej zakurzonych rupieci. Po mojej prawej stronie stoi wiekowy globus w drewnianej obudowie. W rogu tkwi oprawiony skórą kufer, którego zawartość od dawna mnie ciekawi. Na ścianie wisi futro dzika lub innego leśnego zwierzęcia oraz niezliczona ilość lampek, dających słabe światło. Na stole leży kilka książek oraz mosiężna figurka, przysłuchująca się naszym rozmowom. Kiedyś muszę ją zapytać, czy rzeczywiście wyglądają i kończą się tak samo.
Mężczyzna nazywa się Hunch. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Wyjmuje drewnianą szkatułkę i podnosi wieczko. Wydobywa z jej wnętrza podłużną karteczkę, po czym podaje mi ją. Serce mi przyspiesza. Kolejne namiary. Może tym razem się uda.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - Pyta Hunch, ale zna odpowiedź. Po prostu udaje, że się o mnie troszczy, dlatego musi mnie o to zapytać.
- Chcę go tylko zobaczyć. - Podnoszę wzrok na mężczyznę, a on, uśmiechając się, głośno wypuszcza powietrze. Kiwa głową, choć nie wiem, co to ma oznaczać. Potem jeszcze raz patrzy na mój zaczerwieniony policzek oraz pokryty świeżymi strupami nos.
Zrywam się i wychodzę, nie żegnając się. Kiedy wreszcie mi się uda, wrócę do niego i się pożegnam. Na razie nie mam na to czasu, każda sekunda jest cenna.
Odpalam silnik i ruszam przed siebie. Mam pewność, dokąd się udać, prowadzi mnie wschodzące słońce. Gdy pojawia się zwątpienie lub zmęczenie nużącą jazdą, w głowie pojawiasz się ty. Przypominam sobie spędzone razem chwile, twoje humory, nasze pocałunki. Znów pragnę posmakować twych ust. Ale w myślach pojawia się pytanie. Czy to było naprawdę...?
Kiedy przejeżdżam przez most, zatrzymuję samochód na pustym parkingu. Znajduję się na wzgórzu, w dole rozciąga się budzące się miasto. Opuszczam pojazd, przyglądam się betonowym wieżowcom. Znajdę cię właśnie tutaj, ale czy ty też będziesz chciał mnie odnaleźć?
Sięgam do kieszeni po kartkę. Jeszcze raz odczytuję skomplikowane cyfry, staram się na optymizm. Wznoszę twarz ku pokrytemu smogiem niebu. Będzie dobrze.
†
Samochód sunie mało uczęszczanymi ulicami miasta. Czuję tu twoją obecność, która aż pulsuje w moich żyłach. Uda się, uda się, uda się. Teraz nie widzę innej opcji. Ona nie istnieje.
Wchodzę do przestronnego, ale pustego pałacu. Z zewnątrz wydaje się być kamiennym kościołem. Drzwi zatrzaskują się za mną, a buty mocno stukają o kafle.
W środku wygląda na czysty i zadbany zabytek. Po bokach wybudowano białe kolumny, nad nimi znajdują się okna w fantazyjnych kształtach. Pomieszczenie wypełnia mgła. Nie jest gęsta, lecz nie pozwala mi cię zobaczyć.
Idę spokojne w twoim kierunku, ale drogę toruje mi sześciu ubranych na czarno osiłków. Każdy z nich ma na głowie kominiarkę, a w ręku trzyma kij baseballowy lub ciężki łańcuch. Staję tuż przed nimi i wreszcie mogę cię ujrzeć. Siedzisz na złotym tronie obitym miękkim, czerwonym atłasem, u twojego boku wylegują się dwie cętkowane pumy śnieżne, szczerzą na mnie kły jak na intruza. Prędzej powinny czaić się na tych uzbrojonych mężczyzn w czerni, którzy nie pozwalają mi się do ciebie zbliżyć.
Za tronem znajduje się ściana oraz parę sterylnie białych stopni. Ktoś ułożył na nich kilka bukietów czerwonych róż, stojących w szklanych flakonach. U twoich stóp leżą krwistoczerwone płatki kwiatów, niczym u władcy świata. Pewnie tak się właśnie czujesz.
Jesteś ubrany w drogie szaty dobre dla króla, ręce położone masz na oparciach tronu. Wyprostowany, patrzysz wyzywająco w moją stronę, z lekko uniesioną głową i przenikliwym wzrokiem. To ma być test, tak? Zaraz ci wszystko udowodnię.
Ściągam marynarkę i trzymając ją w obu dłoniach niczym broń, biegnę w stronę pierwszego przeciwnika. Wywracam go, wykorzystując element zaskoczenia, jednak zaraz jest już przy mnie reszta ludzi. Po chwili to ja leżę na ziemi, zwijając się w kłębek i zasłaniając delikatne miejsca rękami. Okładają mnie, jakbym był jakimś straszliwym zabójcą, który ma zamiar pozbawić cię życia. Ja chcę tylko cię dotknąć, pragnę krzyknąć, ale ciosy są coraz silniejsze. Kijami biją mnie po twarzy, łamiąc mi nos i rozcinając wargę oraz łuk brwiowy. Krew przesłania mi pole widzenia, ale czuję na sobie twój bezwzględny wzrok, w którym nie ma za grosz współczucia. Z kolejnym uderzeniem kija, z każdym następnym kopnięciem pojawia się nowe wspomnienie. Widzę ciebie, wylegującego się tuż obok mnie na łóżku w moim mieszkaniu, które nagle nie wydaje się już takie puste. Czuję cię, twoje ciepło, pulsującą w nas miłość. Jednak nie potrafię odgonić od siebie bólu, coraz trudniej mi złapać powietrze. Czyżby tak właśnie wyglądał mój koniec?
Słyszę, jak wypowiadasz do mnie dwa gorące słowa. Wiem, że są prawdziwe, pamiętam. Ale zaraz zagłusza je przeraźliwy ryk pumy, który dodaje mi sił, tak jak twoje proste ,,Kocham cię". Tyle wystarczy.
Podnoszę się pomiędzy ciosami, powalając jednego z ochroniarzy. Dopiero zauważam, że każdy z nich ma na twarzy maskę. Kiedyś mówiłeś, że nie lubisz oglądać żadnego innego mężczyzny, oprócz mnie.
Zabieram pokonanemu kij i zbijam nim kolejnego przeciwnika. Złość i adrenalina aż ze mnie kipią. Kopię drugiego, biję w głowę trzeciego, już nie wstają. Kolejnemu poświęcam więcej czasu, widać, że jest bardziej doświadczony. Robię parę uników, aż udaje mi się przewrócić i jego. Minie trochę czasu, zanim znów się podniesie.
Ostatniego podcinam i gdy leży na ziemi, biję pięścią do nieprzytomności.
Łapię twój wzrok. Czy wydajesz się być znudzony...?
Turlam się po ziemi, ból mnie wykańcza. Niegdyś idealnie biała koszula splamiona jest krwią, ale wyłącznie moją własną. Dopilnowałem tego.
Oddycham ciężko, czołgam się po leżący za mną kij, bo słyszę, że któryś z mężczyzn wstaje. Chwytam za jego nasadę i próbuję się podnieść. Gdy w końcu mi się to udaje, odwracam się i widzę przygotowanego do ataku, jedynego przytomnego ochroniarza. Zataczam się, patrzę się na otwory w jego masce na poziomie oczu. Teraz albo nigdy.
Ruszamy na siebie w niemal tym samym momencie. Skaczę, on atakuje z podłoża. Sekundę później pada na ziemię, a ja mogę w spokoju podejść w twoją stronę. Podpieram się kijem niczym laską, jak stary dziadek. Jednak gdy poprawiasz się na tronie, prostujesz kręgosłup i przygładzasz idealnie ułożone, ciemne włosy, upuszczam podporę. Z głuchym łoskotem spada i uderza o kafelki, tak jak pokonani przeze mnie twoi ludzie.
Potem podnoszę moją marynarkę i ją zakładam. Przynajmniej zasłoni ona trochę krwi na koszuli.
Wchodzę po dwóch stopniach i jestem tuż przy tobie, na wyciągnięcie ręki. Czy ty się właśnie uśmiechasz? Czy twoje kąciki ust lekko drżą...?
Podnoszę dłoń w twoim kierunku. Wspomnienia znów powracają. Nasze mieszkanie, nasz pierwszy raz, nasze jęki rozkoszy, moje ruchy w tobie, wyznania miłości podczas szczytu... Ty też pamiętasz?
Już mam cię dotknąć, już prawie muskam palcami twojej nieskazitelnej skóry, ale ktoś mnie powstrzymuje. To ochroniarze odciągają mnie od ciebie. Wszystko stracone...?
Żegnaj, Oh Sehun. Znów powraca twój bezwzględny wzrok władcy. Naprawdę nim jesteś?
Nic nie mówisz, ostatnie co słyszę to ryk pumy, ale nie brzmi on strasznie, raczej jak żałosny skrzek. Nie wierzę...
Wleką mnie po asfalcie. ledwo trzymam się przy życiu. Krew już na szczęście ze mnie nie wypływa.
Wrzucają mnie do helikoptera i od razu odlatujemy. Odgłos silnika potęguje mój ból. Ból, bo znów cię straciłem. Chciałem cię zobaczyć? Nieprawda. Pragnąłem cię dotknąć, poczuć twoje wargi na moich, twoją dłoń na moim karku. Czy to tak wiele?
Pędzimy nad oceanem. Nagle wrzucają mnie do niego jak worek ze śmieciami. Ten lot w stronę wody sprawia, że czuję wolność, jednak zrezygnowanie mnie opanowało. Nie będzie jak dawniej, nie będzie. Po co się łudziłem, przecież to przeszłość. Nie powinno się żyć przeszłością.
Rozrywam ciałem taflę wody. Pod jej powierzchnią otwierają mi się oczy. Widzę nas razem, trzymam cię w ramionach, masz na sobie ten biały, ślubny garnitur. Nie czuję mokra, tylko aksamitny materiał. Głaszczę cię po włosach. Znowu są miękkie, takie jakie były zawsze. Zatapiam wzrok w twoich brązowych tęczówkach. Są żywe, czekoladowe, tańczą w nich wesołe iskierki. Nie należą do tej samej osoby, którą oglądałem jakiś czas temu.
Pamiętasz nas, młodych i radosnych, tuż przed ślubem? Wyglądaliśmy tak samo jak teraz. Jednak zanim założyłem ci na palec złotą obrączkę, porwali cię. Mnie pobili, a ludzie w szpitalu musieli mnie reanimować. Ciebie wywlekli po ziemi, tak jak niedawno mnie z pałacu. Już więcej nie widziałem cię takiego jak za tamtych lat. Oprócz teraz. Moglibyśmy zostać tak na zawsze?
W płucach zaczyna mnie palić, a luźny but zsuwa się ze stopy. Obracam za nim głowę, jednak znika w morskiej otchłani. Podnoszę wzrok na ciebie, ale po tobie ani śladu. Znów, uświadamiam sobie, że już po wszystkim.
Rzeczywistość staje się płynna niczym otaczające mnie ciemne strumienie.
†
Zimna woda delikatnie obmywa moje ciało. Czuję piasek w ustach, gdy odzyskuję przytomność. But leży tuż obok, sięgam po niego. Wstaję i z trudem zakładam go na stopę.
Plaża, ta sama plaża. Znów mam iść w kierunku wschodzącego słońca? Dlaczego, dlaczego, dlaczego!? Krzyk roznosi się po pustej przestrzeni.
Podążam brzegiem, a fale próbują mnie przewrócić. Nie daję się im, mimo że moje siły są na wyczerpaniu.
Wolno stąpam po chodniku. Moje przemoczone buty mlaszczą podczas krótkiego kontaktu z podłożem. Kiedyś oboje śmialiśmy się z tego odgłosu.
Ta sama winda, krata, przycisk sprawiający, że jadę w górę. Wchodzę do pustego mieszkania. Kiedy wreszcie wypełni je nasza wspólna miłość?
Przechodzę przez skromnie urządzony salon z cienkim filarem pośrodku. Kulejąc na prawą nogę, kroczę korytarzem. Brudna koszula ocieka słoną wodą.
Z kieszeni garniturowych spodni wyjmuję białą karteczkę, wkładam ją do leżącej na komodzie drewnianej szkatułki. Ile tych papierków jeszcze tu dołączy?
Biorę prysznic w ubraniu, a kiedy brud z niego spływa, mogę je ściągnąć. Orzeźwiające krople łaskoczą moje ciało, ale wspomnienia już mnie nie torturują. Jednak wiem, co mam zaraz zrobić, to już nie jest mój zwyczaj. To obowiązek.
Wybieram z szafy nowy, suchy garnitur oraz wypolerowane, zamszowe buty. Doprowadzam swoje włosy i twarz do względnego porządku i opuszczam mieszkanie.
Gdy jadę, mijam kalifornijskie wille z basenami, ogrodami, palmami. Dalej nie rozumiem, jak takie coś może komuś sprawiać radość, tak samo jak siedzenie na złotym tronie.
Docieram do schowanej wśród drzew białej rezydencji. Wchodzę bez pukania, kierując się w stronę znanego mi pokoju. Hunch siedzi już na kanapie, wygląda, jakby czekał. Ręką pokazuje mi, bym usiadł na skórzanym fotelu naprzeciw niego.
Pytanie, odpowiedź.
Wyciąga szkatułkę i wyjmuje z niej karteczkę. Podaje mi ją, ale jej nie puszcza. Oboje trzymamy za jej dwa końce.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? Znowu?
Przed oczami staje mi obraz nas, szczęśliwych nas. Ale zaraz przesłaniasz go ty siedzący na tronie z wyzywającym, pełnym dumy spojrzeniem. Pumy też nie lubią intruzów... Wyrywam kartkę z jego uścisku.
Jadę w stronę wschodzącego słońca. Żadnych wspomnień, nie widzę cię, nie myślę. Po prostu przemierzam dzielącą nas drogę, odległość jest coraz mniejsza.
Zatrzymuję się na parkingu nad miastem. Gdzieś tam przebywasz, ale czy to prawdziwy Sehun? Ten, który uśmiecha się na mój widok, który uwielbia moje pieszczoty, ten który mnie pocałuje, gdy jestem smutny?
Umiałbyś wypowiedzieć moje żałosne imię? Pamiętasz, że go nienawidzę, a ty specjalnie wołasz na mnie z niewinną miną ,,TaoTao"? Chciałbyś znów dotknąć moich włosów? Sam mi je przefarbowałeś na blond, dla ciebie czarny to nudny kolor.
Wznoszę głowę ku niebu. Ryk pumy rozsadza mi głowę.
Co oni ci zrobili? Czy nie możemy być już razem?
Możemy, możemy na pewno.
Już wiem, jak cię obudzić. Mój dotyk na twojej twarzy, na szyi, na twej rozgrzanej piersi... Czy tego tak bardzo obawiają się nasi przeciwnicy...?
Nie śmiej się, tak, już nie zmienię koloru swoich włosów.
Puma zawodzi jeszcze głośniej.
Po dłuższej przerwie powracam! Czy w dobrym stylu, oceniajcie sami. Jak już pewnie zauważyliście, dołączyła do mnie druga autorka, SaeMi. Razem będziemy dodawać tu opowiadania c:
Do następnego!
Anem.