Playlista

piątek, 8 maja 2015

The moon always stay there

Powracam z nowym one shotem, napisanym dzisiaj popołudniu... Pierwszy raz pisałam coś tak krótko XD Mam nadzieję, że dobrze go odbierzecie i że się spodoba ^^ Za błędy przepraszam :c Enjoy :3


Tytuł: "The moon always stay there"
Paring: EunHae (Super Junior)
Gatunek: angst?
Autor: Anem
Uwaga. Wszystkie cytaty to fragmenty wiersza Ewy Lipskiej "Nie uratowała mnie powódź", zmienione na rodzaj męski.

                       

Nie uratowała mnie powódź
mimo że leżałem już na dnie.



    Zawsze, gdy przychodzę na plażę i przystaję nad brzegiem, morze ze spokojnej, łagodnej owieczki przeobraża się w nieznające litości monstrum. Chmury kłębią się nad jego taflą, a gwałtownie obudzony ze snu wiatr szamocze moim ciałem. Zefirek przeradza się w tajfun, wody coraz bardziej się unoszą.
    Kiedy przybędziesz? - Rzucam słowa w przestrzeń, czekając na moją wybawicielkę.
    Wyrasta jak spod ziemi, wielka i siejąca zniszczenie, śmiercionośna fala. Patrzę, jak pnie się w górę, przewyższając drzewa. Tnie na oślep powietrze, by osiągnąć swój szczyt. Kiedy przychodzi moment zatrzymania, zamiera cały świat, a cisza aż krzyczy. Z podniesioną głową wpatruję się w czubek fali, po cichu dziękując, że znowu przybyła, gdy prosiłem.
    Jej siłę pokonuje grawitacja. Ściąga ją ku mojej osobie z zawrotną szybkością, wysuszając moje oczy na wiór. Na szczęście nie będą już potrzebne. W końcu zalewa mnie jej potęga, a woda sieka moją skórę na tysiące kawałków.


    Ten dotyk nie zaspokoi mnie bardziej niż twój.


Nie uratował mnie pożar
mimo że paliłem się przez wiele lat.


    Ten żar, ogień wypala mnie od środka. Zniszczył doszczętnie moje organy, a najbardziej zranił serce. Lecz ty nic nie dostrzegasz.
     Myślałem, że w końcu spłonę, zostawiając po sobie okruchy miłości do ciebie, które wreszcie zjedzą ptaki. Bo ty ich nawet nie zauważysz.
    Jednak płomień dalej razi, a ja nie skończyłem cię kochać. Kiedy w końcu ten gorąc mnie pochłonie? Czekam już za długo.


Nie uratowały mnie katastrofy
mimo że przejeżdżały mnie pociągi i samochody.


    Jestem na ulicy w mieście i obok mnie przejeżdża zielona terenówka. Momentalnie rzucam się pod jej koła, lecz w uszach mam tylko twój śmiech. Szydzisz z moich uczuć, czy udajesz, że nic nie wiesz?


    Znajduję się na odludnej pustyni. Wokół pomarańczowe skały i kolczaste kaktusy. Wlokę się wysuszoną drogą, która aż błaga chociaż o kropelkę deszczu. Ale ja nie przejmuję się jej losem, myślę tylko o tobie.
    Nagle zauważam tory, biegnące w nieznanym kierunku. Targany emocjami kładę się na nich i zaczynam obwiązywać się leżącym obok, starym sznurem. Wtem słyszę dobiegające zza zakrętu głosy. Moim oczom ukazuje się obrzydliwa szajka bandytów, która już zrywa się, by mnie pojmać. Jednak gdy widzą, co właśnie robię, wybuchają skrzekliwym śmiechem, wytykają mnie palcami, nie chcąc mi przeszkadzać. Nawet oni drwią z mojej miłości, razem z tobą i lokomotywą, która wbija się we mnie niczym orzeł, łapiący w locie swoją ofiarę. Cicho liczę przejeżdżające po mnie wagony, niczym miesiące mojej miłości do ciebie. Jeden, dwa, trzy, osiemnaście...Wiem, że nigdy się nie skończą.


Nie uratowały mnie samoloty
które eksplodowały ze mną w powietrzu.


    Lotnisko. Okropny szum i zgiełk, tysiące fanek i błyskających fleszy.
    Nie chcę sławy i pieniędzy, do których wszyscy tak zmierzają. Pragnę tylko ciebie.
    Ku zmartwieniu tłumu, znikam we wnętrzu samolotu. Zajmuję wolne miejsce w kącie i zatapiam się we własnych myślach. Maszyna startuje i gdy już znajdujemy się wysoko nad powierzchnią, przywołuję w głowie twój obraz. Kiedy przypominam sobie ten piękny, pełen szczerej radości uśmiech, samolot wpada w turbulencje, po czym traci sterowność. Im bliżej ziemi, tym bardziej uświadamiam sobie, że płakać będą tylko fani, nie ty.


Waliły się na mnie
mury wielkich miast.


    Zatrzymuję się przed szklanymi wieżowcami. Za mną jest nicość, a przede mną wszystko, co stworzył człowiek. Wiem, że gdzieś tam stoisz, na końcu tej układanki ze szkła. Wyobrażam sobie, jak popychasz to wszystko na moją stronę, by zniszczyło moje uczucia.
    Po chwili dostrzegam pękającą w budynku szybę, po czym całe budowle zaczynają się na mnie obalać. W tym pustym szkle widzę twoją radosną twarz. Boli bardziej, niż miażdżące mnie odłamki potężnych bloków.


Nie uratowały mnie grzyby trujące.
Ani celne strzały plutonów egzekucyjnych.


    W agonii udaję się do lasu, by zakończyć tą całą komedię. Najadam się do przepychu czerwonymi grzybami, które ukrócą moje cierpienia. Wreszcie zwijam się z bólu i tracę przytomność, ale śmierć nie nadchodzi. Czyżbym stał się na nią odporny?
    Gdy się podnoszę, widzę podziurawione kulami własne ciało.
    Śmierć mnie opuściła, ustępując miejsca miłości do ciebie.

Nie uratował mnie koniec świata
ponieważ nie miał na to czasu.

    Spytałem moich przyjaciół, czy zechcą w końcu zniszczyć ten świat. Mimo że tak się od siebie różnią, wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że nie teraz. Zrozumiałem, że tak jak księżyc zostanie tu na zawsze, tak moja miłość będzie trwała na wieki. Nie wszystko można tak od zaraz zgładzić.
    Przyjaciele też mnie zawiedli.


Nic mnie nie uratowało.


ŻYJĘ


    Myślałem, że po tym wszystkim, co się stało, moja miłość umrze. Ale ona dalej istnieje, niezniszczalna i niezaspokojona.
    Ona poczeka, Hyukkie. A twój śmiech będzie jej towarzyszył na wieczność.


       






Jak mi poszło? Wiem, krótkie, ale moja wena ma kryzys D:
W ogóle mam wrażenie, że zniszczyłam coś głębokiego, czym jest ten wiersz... Bo ja tak bardzo go kocham, mam nadzieję, że wam go nie obrzydziłam c:
Do następnego!
Anem.